niedziela, 2 marca 2014

- 47 - Epilog



Ana kręciła się niespokojnie po pomieszczeniu, podczas gdy doktor Howard, nachylał się nad Justinem, dokładnie go badając. Chłopak wyglądał tak bezbronnie, kiedy leżał bezwładnie na białej pościeli. W tym momencie w ogólnie nie przypominał osoby, którą naprawdę był.
Wreszcie starszy mężczyzna odwrócił się do nich i uśmiechnął się blado. Z jego oczu Anastasia wyczytała coś na wzór współczucia, a to nie wróżyło nic dobrego. Poczuła też jak Colton mocno zaciska dłoń na jej ramieniu, chcąc dodać jej tym gestem odrobinę odwagi.
- Obawiam się, że Justin cierpi na zaburzenie rytmu serca – zaczął doktor. Mówił bardzo powoli, jakby chciał upewnić się, że informacje, które chce przekazać tej dwójce, dotrą do nich bez problemu. – A w jego krwi nie wykryto ani odrobinki leków – skrzywił się. Ana otworzyła szerzej oczy. Arytmia serca i Justin? To nie było dobre połączenie. Westchnęła przeciągle i spuściła wzrok. Nie potrafiła zapanować nad własnym ciałem. Ręce jej drżały. – Podejrzewam, że to było przyczyną zasłabnięcia Justina, a później niefortunnego upadku, przez co jest w śpiączce…
Howard znał dwudziestojednolatka niemal  od dziecka, dlatego trudno było mu oglądać go w takim stanie. Czasami nawet traktował go jak własnego syna.
- Dobrze, zostawię was – rzucił i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Anastasia jednak przestała rejestrować to, co działo się wokół. Kręciło jej się w głowie i uderzyła w nią fala gorąca. Gdyby nie usiadła w odpowiednim momencie, mogłaby zemdleć. Oblizała spierzchnięte i suche usta. Haynes wciąż był obok, coraz bardziej bojąc się o pannę Dawes.
Kiedy lekarz wytłumaczył, co mogło być przyczyną całej tej tragedii, dla Anastasi wszystko stało się jasne.
Przypomniało jej się, że jakiś czas temu Justin wyszedł z siłowni calutki spocony i w dodatku z trudem łapał oddech. Nie odezwał się do dziewczyny choćby słowem. W zamian zaczął przeszukiwać wszystkie szafki, aż w końcu w jednej z nich natrafił na małe pudełeczko, zawierające jakieś tabletki. Szybką wziął do buzi dwie z nich, a parę sekund później jego oddech wrócił do normy. Przestał też się dusić i nie czuł już zawrotów głowy. Ana była pewna, że zażywa narkotyki, ale stanowczo zaprzeczył mówiąc, że to nic wielkiego.
Teraz wiedziała, że to było coś  w i e l k i e g o.
I gdyby wtedy o tym wiedziała może mogłaby pomóc Justinowi zapobiec tej chorobie.
Potrząsnęła głową, na samo wspomnienie tamtego moment. Nienawidziła siebie za to, że nie nalegała na odpowiedzi, że nie zadawała pytań. A jeszcze bardziej nienawidziła Justina, bo znów nie był z nią szczery. Jednak, gdy spojrzała w jego kierunku i widziała go w tak okropnym stanie, czuła przeciwne do nienawiści uczucia.

Mały świat Anastasi Dawes, który w końcu poukładała w całość, zupełnie niespodziewanie legł w gruzach i nic nie wskazywało na to, że będzie w stanie znów go odbudować. Była w rozsypce. Nie spała kilka nocy, o czym świadczyły lekko fioletowe ślady pod jej oczami. Oparła czoło o ciepłą dłoń Justina po raz kolejny tego dnia modląc się do Boga, by jej go oddał. Dusiła się, gdy widziała go w takim stanie.
Usłyszała za sobą skrzypnięcie drzwi, więc automatycznie spojrzała w tamtą stronę. Colton stał i opierał się o futrynę, a w ręku trzymał kubek gorącej herbaty. Dwie łyżeczki i plasterek cytryny – dokładnie tak jak lubiła Ana. Coraz trudniej było mu patrzeć na całą tą sytuację. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciółka przechodzi przez piekło. Mimo iż Anastasia nie zamierzała się do tego przyznać, Haynes wiedział, że każdego wieczoru wypłakiwała się, nie odstępując szatyna na krok. Gdyby tylko to było możliwe, byłby w stanie zamienić się z nim miejscami.
Westchnął.
- Ana, powinnaś odpocząć – stwierdził robiąc kilka kroków w kierunku dziewczyny. Podał jej kubek z ciepłą cieczą. Para wciąż unosiła się z nad niego. – Posiedzę z nim – dodał. Anastasia skomentowała to energicznym kiwaniem głową.
- Tutaj też mogę odpocząć – stwierdziła. Poczuła zimną dłoń Coltona na ramieniu i mimowolnie się wzdrygnęła. – Naprawdę wszystko okej – kolejne kłamstwo wyszło z jej ust. Odkąd Justin był w śpiączce, ulubionym słowem Anastasi było : wszystko w porządku. Oczywiście była pewna, że Colton ani razu jej nie uwierzył. Zawsze jednak po tym słowach kiwał głową i wychodził, zostawiając ją samą z natłokiem niemal zabójczych myśli. W głowie rozważyła już chyba wszystkie czarne scenariusze, aż w końcu zabrakło jej pomysłów. Wtedy też, zrozumiała, że musi być dobrej myśli, choćby nie wiadomo co. – Chcę być przy nim kiedy się obudzi…
- Zdrzemnij się chociaż, dobrze? – spytał i nachyliwszy się nad nią, cmoknął ją we włosy. Ana kiwnęła głową dla świętego spokoju, ale wcale nie zamierzała tego zrobić. Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk trzaskających drzwi. I wtedy też poczuła jak do oczu znów pchają się gorzkie łzy.
Chwyciła zimna rękę Justina i splotła jego palce ze swoimi.  
 – Justin, proszę cię, otwórz te cholerne oczy! – wrzasnęła, ale zrobiła to tak, aby nikt więcej jej nie usłyszał. – Jesteś młody to nie może się tak skończyć. Nie pozwolę ci odejść bez pożegnania, rozumiesz? Musisz tu wrócić, bo… - urwała i pociągnęła nosem. Łzy spływały już po jej twarzy ciurkiem, ale zdążyła się do tego przyzwyczaić. – Bo masz tutaj ludzi, którym na tobie zależy. Kocham cię Justin, tak bardzo cię kocham… - mówiła na jednym tchu. Nie była pewna czy w ogóle ją rozumiał. Ale poczuła jakąś ulgę. – Nie powinieneś zginąć w ten sposób. Masz umrzeć ze starości… w otoczeniu wnuków… Bo wiesz, jak nikt zasługujesz na takie życie, Justin.
Przerwała. Nie mogła powiedzieć nic więcej. Głos jej się załamywał, a krople słonej cieczy wpadały do ust Any. Cała się trzęsła. Było jej niedobrze. Żaden ból fizyczny nie mógł równać się z tym cierpieniem, jakie zawładnęło sercem dziewczyny.

Jasna smuga światła raziła go w oczy do tego stopnia, że musiał je zmrużyć, aby cokolwiek zobaczyć. Okręcił się wokół własnej osi, jednak za nic nie mógł rozpoznać miejsca, w którym się znajdował. Z każdej strony była tylko ta cholerna biel, powoli przyprawiająca chłopaka o zawroty głowy. Zrobił parę krok naprzód, lecz miał wrażenie, że nawet nie drgnął, bowiem wciąż widział przed sobą nicość.
Co się z nim działo? I gdzie był? Justin nie pamiętał, żeby gdziekolwiek się wybierał.
Dokoła wirowały jakieś pyłki, które oblepiały całe włosy oraz ubranie Biebera. Pierwszy raz w życiu poczuł się samotny i nie wiedział co powinien uczynić. Panikował.
Może cały świat przestał istnieć, a on jako jedyny ocalał? A co jeśli porwali go kosmici?
Potrząsnął głową. Wszystkie te opcje wydały mu się tak niedorzeczne. Dalej szedł przed siebie, nabierając w płuca hausty powietrza. Próbował sobie wmówić, że w ten sposób choć trochę się zrelaksuje, a co za tym idzie, uspokoi. Spuścił wzrok. Dopiero teraz zorientował się, że stąpa bosymi stopami bo białym puchu, który w dość dużym stopniu przypominał mu śnieg. Jak nigdy ubrany był w jasne ciuchy.
Przystanął, zauważywszy na horyzoncie jakąś sylwetkę. Przełknął nerwowo ślinę. Nie był pewien jakie owa osoba miała zamiary. Nie czuł już niepokoju, dlatego też w ciszy czekał, aż stanie twarzą w twarz z postacią. Stopniowo jej kontury zaczęły się wyostrzać i Justin natychmiastowo rozpoznał w niej tak bliskiego jego sercu człowieka. Momentalnie serce chłopaka przyśpieszyło, jakby chciało pobić swój rekord. Zamrugał kilkakrotnie, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczył. W kącikach oczu szatyna zaczęły zbierać się łzy szczęścia. Tak długo czekał na tę chwilę.
Bez namysłu biegiem ruszył w stronę postaci i rzucił się jej w ramiona.
- Ja-Ja-Jaxon – wychlipał, pociągając nosem. Zacisnął pięści na przyjemnym w dotyku materiale, białej koszulki brata. Radość, która ogarnęła jego serce była nieopisana.
- Też się cieszę, że cię widzę, Jus – usłyszał głos blondyna. Nic, a nic się nie zmienił. Nadal miał tą wyszukaną barwę. Justin nie mógł się powstrzymać przed uśmiechnięciem. – Dusisz mnie – dodał po chwili starszy Bieber i zachichotał cicho. Po chwili zawtórował mu Justin.
Przez moment, który wydał się wiecznością, szatyn przyglądał się sylwetce brata, starając się odnaleźć w niej jakiś nowy szczegół. Jaxon Bieber wyglądał jednak tak, jak zapamiętał go Justin. Kosmyki jasnoblond włosów oblepiały jego twarzy i w sposób naturalny współgrały z niebieskimi niczym ocean tęczówkami.
- Co się ze mną dzieje? – spytał Justin. Choć była to najszczęśliwsza chwila w życiu młodego Biebera, musiał dowiedzieć się co jest grane. Jaxon westchnął przeciągle, jakby miał mu oznajmić, że nadciąga trzecia wojna światowa. Mina mu zrzedła. Zamiast uśmiechu na twarzy blondyna wkradł się grymas.
- Justin… Ty… Umierasz… - wydukał i podrapał się po karku. Nie znał innego sposobu, aby przekazać mu te informację. Momentalnie źrenice szatyna rozszerzyły się nienaturalnie. Zastygł jakby właśnie zobaczył ducha. Zassał powietrze. Doznał szoku. Przestał rejestrować to, co działo się dookoła. Oparł ręce na kolanach i próbował uspokoić oddech. Przecież nie mógł umrzeć… Nie teraz, kiedy miał obok Anę. Nie w momencie, kiedy uporał się ze wszystkimi problemami. Czy w ten sposób Bóg chciał go ukarać, za życie które prowadził?
Z drugiej strony wizja wspólnego życia z bratem wydawała się dość kusząca.
- Nawet tak nie myśl, Bieber – stanowczy głos brata, wyrwał go z zamyśleń. Jaxon patrzył na niego, karcąc go wzrokiem. Justin poczuł się zupełnie obnażony, jakby wszystkie jego myśli miał wypisane na czole, a Jaxon je czytał. – Nie możesz tu zostać. Masz walczyć.
- Po co? – wzruszył obojętnie ramionami Justin. Blondyn nie wytrzymał, chwycił brata i zaczął nim potrząsać. Zajrzał mu w oczy, ale nie mógł z nich nic wyczytać.
- Bo nie jesteś sam na tym świecie, idioto! – krzyknął i uderzył brata w tył głowy, co ten skomentował głośnym jękiem. W mgnieniu oka znaleźli się w jakimś innym pomieszczeniu. Justin otworzył usta ze zdziwienia, gdy zobaczył samego siebie, leżącego tak bezwładnie na łóżku, a obok… Jego miłość – Anastasię Dawes, która wiernie przy nim czuwała. Widząc ją w takim stanie, coś ukuło go w serce.
– Nie powinieneś zginąć w ten sposób. Masz umrzeć ze starości… w otoczeniu wnuków… Bo wiesz, jak nikt zasługujesz na takie życie, Justin – usłyszał jej słaby głos. Musiał zagryźć wargę, aby się nie rozpłakać.
Tęczówki błyszczały mu przez łzy. Spojrzał na brata. Tak miało wyglądać ich ostateczne pożegnanie?
- Przepraszam, że wybrałem ją, zamiast ciebie, Jax – wyszeptał. Blondyn nie wyglądał na zasmuconego, wręcz przeciwnie. Na jego twarzy malowało się zadowolenie. Kiwnął głową z uznaniem. Był dumny z Justina, że wybrał właściwą drogę. – Życie bez ciebie to nie to samo – zaśmiał się Justin, a potem wszystko zniknęło.

Uniosła głowę, czując delikatny ruch. W sercu Anastasi na nowo narodziła się jakaś nadzieja. Poczuła nieograniczoną radość, która zawładnęła każdą, choćby najmniejszą komórką jej ciała. Justin poruszył palcem. Ana patrzyła na niego wyczekująco i wtedy… jego ciężkie powieki powoli uniosły się ku górze. Zamrugał kilkakrotnie, wyraźnie zaskoczony. Ana doskoczyła do niego niemal od razu i musnęła jego usta. Przymknęła powieki i w duchu podziękowała Bogu, za to, że jej go zwrócił.
- Justin… - wyszeptała. – Wróciłeś do mnie – opadła na klatkę piersiową chłopaka, która unosiła się i opadała miarowo. Szatyn zmrużył oczy. Nie miał zielonego pojęcia gdzie się znajduję i co się stało…
Płakała ze szczęścia.
- Przepraszam, ale… - wydukał zachrypłym głosem. – Kim ty do cholery jesteś? 

*
Od autorki: Spodziewaliście się takiego zakończenia? Wiem, że pewnie mnie za to zabijecie! Jestem na to przygotowana, haha. Dzisiaj bardzo ważny dzień zarówno dla mnie jak i dla tego bloga. Definitywnie kończę tą historię i przyznaję, że robię to z ogromnym żalem. Pisząc to opowiadanie, nigdy nie pomyślałabym, że osiągnie taki sukces. Włożyła w nie wiele wysiłku, czasu i przede wszystkim serca. Należą wam się ogromne oklaski i podziękowania, bo tak na prawdę bez was by mnie tutaj nie było. To wy mnie motywowaliście, czytaliście, komentowaliście i nabijaliście wejścia. Nigdy wcześniej nie było przy mnie tylu wspaniałych osób. DZIĘKUJĘ WAM Z CAŁEGO SERCA! KOCHAM WAS! JESTEŚCIE NAJLEPSI, ALE CHYBA TO WIECIE, PRAWDA? ;D
Przykro mi zostawić was, tą historię, Anę, Justina i reszty bohaterów. Wiecie jednak, że wciąż możecie czytać moją twórczość - faked-boy - będzie mi miło jeśli znajdziecie chwilę, zajrzycie i kto wie, może zostaniecie i będziecie mnie dalej wspierać. 
JESZCZE RAZ OGROMNIE WAM DZIĘKUJĘ! MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE ZAPOMNICIE O TEJ HISTORII! :')